Zawsze ciągnęło mnie do szycia. Jak byłam całkiem mała szyłam w ręku koślawe maskotki ze szwami na wierzchu. Potem, w podstawówce, wypożyczyłam książkę o szyciu maskotek i uszyłam mamie poduszkę na szpilki trzymaną przez myszy. Wtedy już wiedziałam jak chować szwy.
W gimnazjum znalazłam w domu stare, mamine Burdy z lat 90 i zapragnęłam szyć różne części garderoby, jednak taki ogrom ręcznego dłubania skutecznie mnie odstraszał. Pewnego dnia odkryłam
makową stronę i chęć szycia stała się moją obsesją. Tymczasem w domu miałam tylko starego, zepsutego Łucznika i niesprawną maszynę niemieckiej produkcji. Byłam zdeterminowana i poważnie rozważałam uszycie sukienki ręcznie.
Aż w końcu, w zeszłym roku, dostałam od babci starą, ale
działającą maszynę do szycia i mogłam zacząć wyżywać się krawiecko.
Jak widać manekin ma za mały biust. W ogóle jest trochę za szczupły do tej sukienki, ale częściowo złe układanie się kwestia mojego braku umiejętności i braku ... prasowania.
Jako pierwszą uszyłam kiecę ze wspomnianej makowej strony (
klik).