W gimnazjum znalazłam w domu stare, mamine Burdy z lat 90 i zapragnęłam szyć różne części garderoby, jednak taki ogrom ręcznego dłubania skutecznie mnie odstraszał. Pewnego dnia odkryłam makową stronę i chęć szycia stała się moją obsesją. Tymczasem w domu miałam tylko starego, zepsutego Łucznika i niesprawną maszynę niemieckiej produkcji. Byłam zdeterminowana i poważnie rozważałam uszycie sukienki ręcznie.
Aż w końcu, w zeszłym roku, dostałam od babci starą, ale działającą maszynę do szycia i mogłam zacząć wyżywać się krawiecko.
Jak widać manekin ma za mały biust. W ogóle jest trochę za szczupły do tej sukienki, ale częściowo złe układanie się kwestia mojego braku umiejętności i braku ... prasowania.
Jako pierwszą uszyłam kiecę ze wspomnianej makowej strony (klik).
Żeby było więcej zabawy, najpierw musiałam ją zestopniowywać, bo urosłam wyższa niż przewiduje wykrój. Jest tak niedoskonała, że aż kłuje w oczy, ale i tak jestem z siebie dumna. Miałam problem z tym od czego zacząć- co z czym pozszywać jako pierwsze. Oparłam się na przepisach ze starych Burd. Szyłam to po kolei tak (przerażona, że coś nie wyjdzie najpierw wszystko fastrygowałam):
1. zszyłam przód z bokami przodu;
2. boki tyłu z częściami tyłu;
3. szwy ramion;
4. boczne szwy dołu (wcześniej przyszywając do nich worki kieszeniowe);
5. boczne szwy paska;
6. sfastrygowałam kontrafałdy żeby się nie rozłaziły (a i tak się rozlazły) i zszyłam dół z paskiem;
7. przyszyłam pasek do górnej części;
8. przyszyłam odszycie dekoltu (najpierw zszywając jego boki);
9. wszyłam zamek - ręcznie, bo maszyna nie miała specjalnej stopki do tego, a potem dalszy szew tylny;
i wtedy stwierdziłam, że wszywanie rękawów to dla mnie jak na razie za dużo. Poza tym od razu po wykrojeniu wydały mi się za wąskie. Zszyłam je na próbę i okazało się, że są obcisłe jak kostium kąpielowy i mimo dosyć rozciągliwej tkaniny ograniczały ruchy i czułam się z nimi głupio. Poszerzanie ich na tym etapie umiejętności nie wchodziło w grę, więc pogodziłam się z myślą, że sukienka będzie bez nich. I znowu musiałam kombinować. Wyszło jak wyszło, delikatnie mówiąc - niedoskonale. Zwłaszcza wymyślane przeze mnie odszycie. Teraz mam wrażenie, że łatwiej byłoby gdybym wszywała podszewkę. Na koniec podłożyłam dół.
Kieca jest w miarę wygodna, chociaż dosyć obcisła. Te francuskie cięcia do mojego biustu pasują idealnie. W dodatku ma kieszenie! To duuuży plus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz