Ale zapewne to jednak prawo Marfiego. Ta sukienka była najmniej ważna (bo dla mnie), więc poszło z nią najłatwiej. Przeżyłabym jakby nie wyszła. Nikt by nie był rozczarowany i nie miałby kłopotu w co się ubrać. Za to inne kreacje... Im wyższa ranga tym gorzej mi idzie. Ślubna, mimo że w konstrukcji prosta, szyła mi się najgorzej i cały czas wychodziły jakieś nowe błędy. Mamina sukienka też wymagała poprawek i wielogodzinnych przemyśleń. A i tak ciągle wygląda jak bezkształtny worek. O garniturach nie wspominając... Dalej się z nimi męczę.
Ten model konstruowałam przy pomocy książki "Zunifikowana metoda kroju damskiego. Odzież lekka", nie ufałam jej do końca, ale wymagała niewielu poprawek. Tylko pogłębienie pachy i obniżenie wysokości piersi - za każdym razem muszę to zmieniać, kiedy korzystam ze starych książek o konstrukcji (nowych nie mam). Poza tym dziwnie się marszczyła pod biustem, ale po zebraniu tkaniny na szwach jest trochę lepiej. Zmiana dekoltu i długości to już moje widzimisię, więc się nie liczy. Dekolt wykroiłam trochę za szeroki i kiedy układam ramiączka w standardowym miejscu, to dekolt odstaje. Więc są niestandardowo daleko od szyi. Ale ciągle w granicach normy, więc niech będzie. Ale należy pamiętać, że to częsty problem przy pogłębianiu dekoltu z wykroju. Najlepiej uszyć z jakiejś szmaty roboczej i zrobić zakładki, które po naniesieniu na wykrój można zamknąć żeby na modelu właściwym ubrania już ich nie było.
Dekolt i pachy wykończyłam lamówką z tej samej tkaniny, przyszytej do prawej strony, a po zaprasowaniu przyszytej ściegiem niewidocznym od wewnątrz, dzięki czemu nie ma stębnowania po prawej stronie.
Uszyta jest z bawełnianego kretonu, jak widać jest to dość sztywny materiał, przez co się specyficznie układa. Inspiracją była ta sukienka z 1940 roku. Uprościłam ją mocno. Zrobiłam zwykłe ramiączka, prostszy dekolt i nie chciałam tego "fartucha".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz