Cały komplet. Każda w innym kolorze. Właściwości podobne i wszystkie pachną lasem.
Już dawno przymierzałam się do zbierania żywicy. Trochę udało mi się zeskrobać przy okazji wyprawy do lasu, ale trzeba się było przy tym nagimnastykować, a zebrałam właściwie garstkę.
Jednak w zeszłe wakacje mieliśmy okazję być w lesie sosnowym, w którym (jak to często w Polsce bywa) wiele sosen miało ponacinane spały żywiczarskie. Jednak, co dziwne, tutaj większość sosen była pospałowana. I to tak barbarzyńsko, że aż z trzech stron. Mimo to drzewa ciągle żyły i chociaż od 30 lat nikt już raczej sosen w Polsce nie nacina, to wiele z nich jeszcze zasklepiało rany żywicą. Była ona już twarda i skrystalizowana, ale tak łatwo dostępna, że aż żal było nie korzystać.
Nazbieraną żywicę polałam z wierzchu alkoholem a następnie zalałam olejem ryżowym. W przypadku świeżej tyle by pewnie wystarczyło żeby ją rozpuścić, ale tym razem musiałam ją podgrzewać w kąpieli wodnej.
Okazało się, że nie cała żywica się w ten sposób rozpuści. U mnie zostały takie gluty. Po ostygnięciu, kiedy gluty się z powrotem zestaliły, odlałam olej, a pozostałą żywicę (zwaną glutami) zalałam alkoholem. W ten sposób odzyskałam jeszcze więcej cennego surowca.
A samą maść robi się bardzo prosto. Potrzebne są:
odlany z nad żywicy olej ryżowy
wosk pszczeli
I to właściwie wszystkie niezbędne składniki do stworzenia maści, ale ja dodałam jeszcze trochę masła mango, którego miałam jakieś nędzne resztki. I trochę alkoholu przecedzonego z żywicy. Alkoholu sosnowego może być nawet do 50%, a wosku ok 10%. Podgrzałam wszystko do rozpuszczenia wosku, przelałam do słoiczków i już. Tak powstaje maść w kolorze żółtym.
Kolej na maść świerkową. Zasada jest taka sama, jednak zamiast czystej żywicy świerkowej zbiera się świerkowe gałązki (mogą być z choinki). Zimą mają najwięcej witaminy C i olejków eterycznych.
Rozdrobnione gałązki zalewa się ciepłym olejem ryżowym (nie ma sensu podgrzewać tak mocno jak żywicy) i zostawia na ok. 3 tygodnie, mieszając raz na jakiś czas. Po tym czasie przecedza się sam olej i robi dokładnie to samo co w przypadku maści sosnowej - olej podgrzewa się z woskiem do rozpuszczenia. U mnie również z dodatkiem masła mango. Tak powstaje maść w kolorze zielonym.
A jeśli chodzi o maść świerkowo-sosnową to powstała jako eksperyment. Rozdrobnione gałązki świerkowe zalałam po prostu olejem znad żywicy sosnowej. Taki macerat również odstawiłam na 3 tygodnie. Liczyłam, że też będzie miała kolor zielony, ale ma coś pomiędzy żółtym i zielonym czyli bury. Po odpowiednim czasie przecedziłam, rozpuściłam z woskiem, masłem mango i dolałam jeszcze trochę alkoholu sosnowego.
A na co komu takie maści?Żywice (zarówno sosnowe jak i świerkowe) mają właściwości dezynfekujące. Działają zarówno antybakteryjnie jak i antygrzybiczo. W końcu po to żywica drzewom - zalewają nim swoje skaleczenia, żeby nie doszło do zakażeń. Zatem taka maść u ludzi również sprawdzi się w ten sposób. Na podrażnienia, oparzenia, nawet niewielkie rany. Są świetnie się jako balsam do ust (choć trochę gorzkie, ale jeśli podczas robienia trzymamy podstawowe zasady higieny i używany jadalnych surowców, to zjedzenie maści niczym nie grozi). Dodatkowo poprawiają krążenie i rozgrzewają, więc sprawdzą się podczas przeziębienia i kataru, a olejki eteryczne ułatwią oddychanie (sprawdzone!). Z tego samego też względu nadają się na bóle mięśni, stawów czy bóle reumatyczne.
Podobno pomagają też na swędzące ukąszenia owadów, ale tego jeszcze nie miałam okazji sprawdzić.
Bardzo ciekawy blog. Sympatyczne teksty sympatycznie się czyta :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję. Bardzo mi miło :)
UsuńPozdrawiam również!
Mam żywicę sprzed kilku lat. Zestalone brązowe kawałki.Czy taka ma jeszcze swoje właściwości?
OdpowiedzUsuńNo pewnie! Tylko trudniej ją będzie rozpuścić.
Usuń