4 kwietnia 2016

prototypy ślubne

To już druga ślubna kieca w mojej karierze. Z tamtą szło łatwiej, bo to było zamówienie. Teraz sama muszę sobie jakąś znaleźć. Nie podoba mi się ten cały szum związany ze ślubem i wizyty w salonach ślubnych. W ogóle nie mam motywacji żeby się za to wziąć. Poza tym mam straszny problem ze znalezieniem kiecy, która mnie usatysfakcjonuje. Nie mogę się też zdecydować na żadną z typowych ślubnych tkanin. Nie podobają mi się satyny, tafty, tiule ani większość koronek. Co do kroju, wiem, że ma być dopasowana w talii z rozkloszowanym dołem, ale żadnego przykładu, który by mi w całości odpowiadał, nie mogę znaleźć. Jak łatwo można zauważyć lubię proste formy ubrań. Suknia ślubna też musi być w tym stylu. Chciałam prostą i skromną, ale żeby było widać, że to jednak ślubna. No i żebym wyglądała w niej jak człowiek.
Od początku wiedziałam, że moja suknia musi mieć kieszenie (jak wszystkie moje rzeczy) i prawdopodobnie rękawki (żeby w kościele nie chodzić w negliżu), ale konkretnego kroju nie mogłam wybrać. Dziad bardzo mi pomógł w podjęciu decyzji, bo na przeglądanych zdjęciach spodobały mu się gorsetowe góry, a rękawki stanowczo odrzucił. Ale ja tak łatwo z nich nie zrezygnowałam. Wymyśliłam je sobie z koronki. W każdym razie wiedziałam już, że nie będzie na ramiączka. Chciałam lekko rozkloszowaną, ale jednak dosyć wyraźnie, żeby nie wyszedł z tego grecki empir. Wahałam się co do długości, ale żeby nie była to kopia kiecy Mi, wybrałam długość do ziemi. Niby klasyka, ale ciągle nie znałam szczegółów.

Jak widać trochę się zsuwa i marszczy, ale to w końcu prototyp. Mam nadzieję, że fiszbiny temu zaradzą.


W końcu stwierdziłam, że skoro jedyną w miarę pewną sprawą jest krój, to od niego zacznę. Skonstruowałam zatem gorsetową górę. Nie chciałam się znowu bujać z odstającymi na biuście szwami więc skorzystałam z często eksploatowanego przeze mnie wykroju z papavero (ze względu na dopasowane cięcia francuskie), i uszyłam prototyp ze starego prześcieradła. Do tego próbowałam dopasować dół. Chciałam żeby to było koło albo jego część. Na początku postanowiłam spróbować z półkolem, które już dawno wykroiłam z myślą o spódnicy, ale rozczarował mnie efekt, więc zostało zakopane w czeluściach szafy. Okazało się, że o ile w krótkich kloszach lub półkloszach wyglądam dobrze, to długie jakoś dziwnie zmieniają mi sylwetkę. Poszerzają w biodrach i jestem w nich jakaś taka "ciężka". Żeby upewnić się, że to nie tylko kwestia grubej bawełnianej tkaniny wykroiłam dół z białej podszewki i efekt był podobny.


Jednak po zszyciu całości Mi, Dziad, mama i Franuś stwierdzili, że wyglądam dobrze. Z odrobinę podniesioną talią nie ma już tego "efektu pomnika" i wyglądam smuklej i lżej. Doszłam do wniosku, że skoro półkole mnie poszerza, to koło albo 3/4 koła zrobi to jeszcze bardziej, dlatego prototyp, który miał być tylko jedną z możliwości okazał się ostateczną formą sukni.
Wiem, że na prześcieradle i podszewce nie zobaczę jak układa się na przykład szyfon, albo koronka, ale poglądowo już wiem w czym mi bardziej do twarzy, a to już dużo. Postanowiłam się nie wygłupiać jak niektóre panny młode i po prostu uszyć sobie sukienkę. Nie "wymarzoną" i "tą jedyną" tylko po prostu zwykłą (poza tym, że białą i do ziemi) kieckę, w której nieźle wyglądam. Ale taki cel ma się właściwie przy szyciu każdej rzeczy.

2 komentarze: