No może nie całkiem wyszczuplający, ale ma pionowe paski, więc niech będzie. Zaczęło się od bieżnika na stół z ciuchlandu jakiejś skandynawskiej firmy zajmującej się wystrojem wnętrz. Zwykły prostokąt z porządnej dość grubej i sztywnej bawełny z ładnie wykończonymi rogami. Mi nie wiedziała co z nim zrobić, bo na stół jakoś nie bardzo jej pasował. Dała go mnie i uznałyśmy, że mocna bawełna nadawałaby się na fartuch. Mi chciała najprostszy, ja jednak chciałam żeby był jeszcze ładny i porządny. Chodziłam wokół niego i planowałam jakieś zakładki i ulepszenia. W końcu miałam już dosyć i uszyłam najprostszy fartuch zadowalając przy okazji moją niechęć do wykończeń.
Nie chciałam niszczyć tych ładnie wykończonych brzegów, więc ucięłam tyle ile potrzebowałam tylko z jednego węższego boku. Starczyło nawet na paski odpowiedniej długości i kieszonkę. A że większość brzegów miałam już z głowy, to szycie było ekspresowe.
No i wyszło jak zawsze. Podchodziłam do tego jak pies do jeża, ale w końcu wyszedł prosty, porządny fartuch, czyli dokładnie taki jak chciała Mi. Nie sądziłam, że tyle fartuchów będę szyć, ale to jest zwykle dobry pomysł na prezent dla kogokolwiek kto gotuje. A wiadomo, że
Mi gotuje sporo.
Świetny taki fartuszek :) Ja niestety nie mam zdolności i w życiu bym się nie podjęła samodzielnego szycia. Mąż za to wpadł na super pomysł i na imieniny sprezentował mi śmieszne fartuchy kuchenne, inny na każdy dzień tygodnia. Teraz gotuje z uśmiechem na twarzy :D
OdpowiedzUsuń