Dawno temu przy okazji kupowania tkanin Mi wybrała sobie wzorzystą satynę bawełnianą na kiecę. Model chciała taki jak lubi najbardziej czyli takie trochę lata 50. Ale że już kilka takich sukienek ma, to kombinowała co by pozmieniać. Ja też się czuję już trochę mądrzejsza, więc uznałam, że znowu spróbuję zrobić coś dobrze leżącego na dziwnej sylwetce Mi.
Chciała lekko przedłużone rękawki i szpiczasty dekolt ale nie chciała cięć francuskich, paska i zbytniego podobieństwa do swojej ślubnej. Co zatem dostała? Cięcia francuskie i ogólne podobieństwo do ślubnej. I wcale nie wyszło tak z mojej złośliwości. Jak zwykle winne jest to, że nie umiem współpracować z jej dziwną sylwetką. No i jej stały gust.
Zamiast francuskich miały być zwykłe zaszewki i chociaż zwykle na kimkolwiek dają się jakoś dopasować, to u Mi się nie dały. Mimo zmian w wykroju, przymiarek, wygładzania i spinania na Mi nijak nie wyglądało to choćby znośnie. W końcu po prostu przesunęłam zaszewkę piersiową i połączyłam z drugą tworząc cięcie francuskie - zaczęło pasować od razu. Teraz myślę, że powinnam je bardziej odsunąć od środka piersi. Być może krótsze dałoby się jakoś wygładzić.
Z tego wszystkiego bardzo się starałam zrobić niewidoczne kieszenie. Dół jest bez szwów bocznych, więc kieszenie są z patkami. Dopasowywałam je tak, żeby wzór sukienki miał ciągłość. Wyszło nawet nieźle, trudno je nawet zauważyć, choć na zdjęciu tego zbyt dobrze nie widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz